To co widzimy po zdarciu sreberka to piankowy Shrek w opakowaniu. Zielono- żółty kolor naprawdę idealnie odpowiada postaci z bajki. Co za tym idzie, wysmarowana tym specyfikiem wyglądam jak sam Shrek tyle, że wychudzony, bo nie mam tylu warstw jak ogry i cebule… Wracając do meritum, czyli do pianki to oprócz koloru moją uwagę przykuł zapach. Taki słodkawy, winogronowy idealny na lato. Nie mam pojęcia czemu na opakowaniu pokazane są oliwki, a zapach ewidentnie taki nie jest. Może dlatego, że jest to symbol Grecji, ale czemu wtedy pianka nie nazywa się winogronową? W składzie też żadnych oliwek nie widzę, ale co zrobić. Nie narzekam, bo mi zapach podoba się bardzo.
Dostępne są jeszcze cztery inne wersje zapachowe: kolonialna, afryka, mleko, pomarańcza
Jak widać skład nie powala. Przyznaje, że zazwyczaj w żelach pod prysznic staram się używać tych bez SLSów, bo mam bardzo wysuszoną skórę. Dlatego też lubię żele o dobrych składach bądź oliwki pod prysznic.Nie należę jednak do osób, które kategorycznie mówią nie wszystkim produktom, które takie substancje zawierają. Grecka pianka z Organique pomimo składu o dziwo nie wpłynęła na jeszcze większe przesuszenie mojej skóry. Nie wpłynęła źle, ale też nie poprawiła kondycji mojej skóry. Także się nie czepiam.
Pewnie jesteście ciekawe werdyktu końcowego. Za 200ml pianki płacimy około 30zł. Nie będę się rozpisywać czy to dużo czy mało, bo nie ma to sensu. Dla mnie używania jej to czysta przyjemność. Oczywiście można ją spokojnie zamienić jakimś tańszym żelem i nie jest to wydatek konieczny, ale jakby nie patrzeć jest wyjątkowa i w moim przypadku oznacza „impreze” pod prysznicem. Czasem mam ochotę sobie po dogadzać i to właśnie jest taka kategoria produktu. Wydaje mi się też, że taka pianka z Organique jest idealna na prezent, bo nie zawsze same mamy ochotę wydać tyle na produkt, który zaraz wyląduje w brodziku.
A Wy co o niej myślicie? Zbędny gadżet czy może przyjemność na która trzeba sobie pozwalać?